- Hej - powiedziałam.
- Hej.. gdzie byłaś?
- W lesie... ćwiczyłam szermierkę, skakałam po drzewach i ... - rzuciłam moją torbę na ziemię. Wyciągnęłam miecz schowany w pochwie, dwa zakrwawione sztylety do rzucania...
- Błagam... powiedz, że to nie są zwłoki. Powiedz, że nikogo nie zbiłaś.
- Zabiłam - uśmiechnęłam się. - Trzy zajączki - wyciągnęłam za uszy trzy futrzaki. - Jakie szczęście, że mam czarna, nie przemakalną torbę. Przynajmniej nie było widać krwi. Mimo, że na pół godziny powiesiłam je, by spuścić krew... Umiesz obrabiać zające, prawda?
- Em...
Westchnęłam.
- Nawet jeśli umiesz, to ja też to potrafię. Jak byłam mała to pomagałam ojczymowi z sarnami, dzikami i królikami.
- Ojczymowi?
- Yyy... - usiadłam przy stole kładąc zwierzynę do sporej miski. - Moi rodzice... zginęli kiedy byłam mała - nie patrzyłam chłopakowi w oczy. - Zaopiekował się mną dowódca armii królewskiej i jego żona. Wyszkolił mnie na rycerza, mimo że wiedział, że moi rodzice chcieli bym była magiem. Magii uczyła mnie jedna z wojowniczek, która, gdy straciła prawą rękę, została moją nianią. Cieszę się, że jestem wojownikiem - westchnęłam. - Byłabym najgorszym... najsłabszym magiem w Fiore. Przeciwieństwem mojej nieżyjącej matki. Nie można być świetnym i w boju bez magii i w boju magią.
- Nie przesadzaj. Nie jesteś słabym magiem.
- Umiem kilka potężnych zaklęć i ciosów, ale poza tym jestem okropna. Stwierdził to samo nawet Link...
- Kto?
- Mój były kochanek - odparłam.
- Mogłem nie pytać...
- A ja mogłam odpowiedzieć: Członek ODM... to znaczy... Odział Demonicznego Miecza.
- Ciekawa nazwa.
Uśmiechnęłam się.
- Zaj#bista - powiedziałam.
***
Z zająców ściągnęłam skórę. Odcięłam ogonek, łeb i łapki od łokcia. Schowałam czyste mięso do lodówki. Posprzątałam i zauważyłam chłopaka z drzwiach.
- Podziwiałeś? - zaśmiałam się.
- Płynnie i śmiało je obrabiałaś... jak tu nie podziwiać? - odparł z lekkim uśmiechem.
- Idę pod prysznic... za bardzo pachnę nieswoją krwią.
***
- Sky.. czy ty to widzisz? Czarna... gładka... bielizna...
- Widzę, Joe.
- Zboczeńcy - syknęłam, ale potem odgarnęłam grzywkę do tyłu, przeczesując ją palcami. Wilkowi poleciała z nosa krew. - Już przywykłam do tego, że gapią się na mnie faceci z mojego oddziału, kiedy wychodzę z łazienki - powiedziałam cicho. - Tylko że... ich jest jedenastu.
Weszłam do pokoju. Ubrałam jakąś szarą bluzkę i czarne legginsy. Wyciągnęłam miecz z pochwy, opartej o łóżko i zaczęłam czyścić szmatką zakrwawione ostrze, potem noże. Potem jeszcze tylko naostrzyć trzy sztylety...
***
- Tsa?
- Siedzisz tu dwie godziny - powiedział Sky. - Sprawdzam czy żyjesz.
- Myślałam, że słyszysz bicie mojego serca - mruknęłam. - Głodna jestem.
***
Pod wieczór Sky zadbał, by Joe'go już nie było. Wampir oglądał jakiś serial. Była siedemnasta.
Weszłam do pokoju.
- Sky?
- Tak?
- Ty tak na serio pijesz krew z saszetki? - zapytałam trzymając jedną w dwóch palcach
- Viveren... gdzie to znalazłaś?
- Na stole leżało - mruknęłam i odłożyłam to na stolik do kawy.
- Z czego innego mam pić? - zapytał. - Nie zamierzam zabijać ludzi.
- Od razu zabijać? - zaśmiałam się, stojąc nad nim. - Człowiek ma cztery litry krwi. Wampir podczas jednego posiłku wypija od stu mililitrów do pół litra. Niewielka strata.
- Skąd to wiesz?
- Niańka mi mówiła - odparłam niedbale, przewracając oczami. - A poza tym... raz pozwoliłam takiemu jednemu się ze mnie napić... - odgarnęłam włosy ukazując dwie małe blizny na szyi.
- Pozwoliłaś jakiemuś wampirowi, by z ciebie pił?
- To był przyjaciel.
Chłopak uniósł brew.
- Prawdziwy przyjaciel. Nigdy z nim nie spałam. Opowiadał mi o wampirach. Dałam mu krew tylko raz... kiedyś ci może opowiem. Wielokrotnie jako zakładnik, albo w niewoli poznawałam ciekawych ludzi.
- Em... rozumiem, że ratował cię książę z bajki - zaśmiał się.
- No błagam! Nawet moim towarzyszom nie chciało się ruszyć dupy! Sama się ratowałam. Ale szczerze mówiąc... nawet to polubiłam.
- Jakoś trudno mi uwierzyć, że taki wojownik jak ty zostaje zakładnikiem...
- Pierwszy raz był kiedy byłam dzieckiem,kolejne trzy razy były, kiedy zaczynałam służbę. Potem już tylko dawałam się schwytać z nudów. No może z dwa razy to był przypadek... takie niedociągnięcie... Ale mniejsza z tym...
Usiadłam chłopakowi na kolanach.
- Viveren co ty robisz? - zapytał drętwiejąc.
- Pozwalam ci się ze mnie napić.
- Viveren...
- Jestem magiem! Uzupełniam straty w trzy dni. Przecież wiem, że świeża jest lepsza niż z lodówki.
- A co jeśli się przyzwyczaję? - zapytał.
- Nie będzie mi to przeszkadzało - odparłam.
- A gdy stracę kontrolę?
- Odepchnę cię falą magiczną.
- A jak to nie podziała?
- Umiem się obronić gołymi rękoma.
- A co jak będzie bolało?
- Mnie nie boli. Całkiem przyjemne uczucie - odparłam.
- Viveren zejdź ze mnie.
- Sky... tak sobie myślałam, że twoje dziwne zachowanie spowodowane jest piciem krwi z saszetki... fuj. Daję ci teraz możliwość napicia się świeżej krwi, więc nie marudź. Nie dam ci z tym spokoju. Jestem uparta - zdjęłam bluzkę, odsłaniając siateczkę niebieskich żył na dekolcie. Zrzuciłam bluzkę na ziemię, nachyliłam się nad jego twarzą i dotknęłam dłońmi jego ramion. - Wgryź się.
Sky? Nie zmarnuj okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz