- Nie bój się, mam doświadczenie w takich wypadkach.
Wyciągnąłem za pleców mój ukochany sztylet i zacząłem grzebać we wnętrzu zamka. Gdy usłyszałem charakterystyczny dźwięk byłem pewien, że nie stoi nam już nic na drodze, oprócz tego, że znajomi Leonardo mogli przyjść. Zapytałem chłopaka:
- Jesteś pewien, że szybko nie wrócą?
- Tak, mieli coś tam załatwić.
- Wiedz, że mi to nie przeszkadza, że oni by weszli.
Otworzyłem na oścież dębowe drzwiczki, prowadzące do dość obszernego wnętrza wozu. Leoś wszedł pierwszy, a ja zaraz za nim, przymknąłem drzwiczki, zostawiając małą szczelinę, by w wozie nie panował całkowity mrok. Chłopak nagle przyciągnął mnie do siebie, ciągnąc za moją koszulę. Pocałowałem go namiętnie, klękając między jego udami. Leonardo ściągnął moją czarną koszulę i rzucił gdzieś koło siebie, ja uczyniłem to samo, jednocześnie całując jego szyję. Później zabrałem się za buty i spodnie, które tylko odpiąłem. Zacząłem całować od jego klatki piersiowej po brzuch. Obaj oddychaliśmy odrobinę szybciej, a serce waliło za żebrami jakby chciało je przebić. Fioletowo-włosy odpiął mi spodnie z lekkim uśmiechem, podobny gościł na mojej twarzy. Nachyliłem się i zassałem się w szyję trytona, zostawiając czerwonawy ślad, a później go pocałowałem...
***
Leżałem koło Leonardo, obaj byliśmy do siebie wtuleni, a ja byłem bliski zaśnięcia, gdy...
< Leoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz