- Cokolwiek zechcesz. Tylko wydaje mi się, że Alex i rudy się nie zgodzą.
- Zobaczymy.- Leoś uśmiechnął się zaczepiająco. Zaśmiałem się na ten gest. Patrzyłem dość niepewnie na Gila, coś mi jednak nie pasowało w tym, że podobno są braćmi, choć nie wiedziałem co. Leonardo podszedł do mnie, zapewne zobaczył moje nieprzychylne spojrzenia na jego brata i zapytał, szepcąc:
- Chyba nie jesteś zazdrosny?
- Nie, nie jestem zazdrosny... To co idziemy szukać twoich towarzyszy?
Spojrzałem na Leosia, a ten kiwnął głową. Jego brat Gilbert ruszył za nami, lecz w drobnej odległości. Złapałem fioletowo-włosego za dłoń, splatając z nim palce. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz po chwili uśmiechnął się delikatnie...
***
Po pewnym czasie znaleźliśmy Zevrana, a Alex sama nas znalazła. Prawdopodobnie przestała już wysilać się na atakowanie Zeva i fizycznie i psychicznie, bo nic nie powiedziała tylko przewróciła oczami. Wróciliśmy do ich postoju, był już wieczór, a Alex zajęła się rozpalaniem ogniska. My w tym czasie zaczęliśmy przygotowywać szaszłyki, rozmawiając. Zevran patrzył na nas z dużą dawką niepewności i rezerwy. Gdy czerwonowłosa zawołała, że już się rozpaliło ruszyliśmy na miejsce. Wszyscy zasiedli wokół ogniska i zaczęli smażyć nad ogniem składniki wbite na patyk. Oparłem głowę o ramię Leosia i patrzyłem w czerwony płomień, oświetlający całą okolicę. Alex gawędziła z Gilbertem, nawet nie wiem o czym, bo trzaskanie palących się belek zgłuszało ich rozmowy. Zevran siedział na uboczu, lecz dziewczyna o szkarłatnych włosach podeszła do niego i zaczęła z nim o czymś rozmawiać. Po raz pierwszy widziałem, że się nie kłócą. Westchnąłem i spojrzałem na chłopaka, siedzącego koło mnie. Po krótkiej chwili również na mnie spojrzał i chwilę wymienialiśmy się spojrzeniami i pocałowałem go, wyciągając szyję w jego stronę i kładąc dłoń na jego policzku. Po pocałunku, który muszę przyznać do tej pory nie miał sobie równych, bo był najbardziej romantyczny w mojej historii, ponownie położyłem głowę na barku chłopaka. Objąłem go, kładąc rękę na plecach w miejscu talii. Poczułem, że zrobiło się chłodno. Szepnąłem:
- Pójdę po koc, zaraz wrócę.
Wstałem niechętnie od Leosia i ruszyłem w stronę wozu. Wyciągnąłem kilka koców, po jednym na głowę, choć jeden duży wystarczy by przykryć dwie osoby i ten właśnie wziąłem dla mnie i trytona. Po kolei dawałem każdym po kocu, zauważyłem, że Gilbert po woli przysypia, więc okryłem go kocem na wszelki wypadek jakby zasnął. Poszedłem do długowłosego i przykryłem go kocem, siadając koło niego, tym razem dałem okazję by on oparł się o moje ramię. Mój szaszłyk niestety się trochę zwęglił, ale byłem głodny, więc go zjadłem...
< Leosiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz