- Spokojnie, poczekaj trochę to się tobą zajmę chłoptasiu...- Przyjechał mi językiem po policzku, kończąc na uchu, jednocześnie wbijając mi jakąś igłę w pośladek. Zacząłem się rzucać, ale po chwili straciłem panowanie nad ciałem. Leżałem bezwładnie, nie potrafiłem poruszyć ustami, czy powiekami. Przechylił moją głowę w stronę Lucifery. Położył się obok niej, a ja usilnie próbowałem się poruszyć, zrobić cokolwiek, ale nie potrafiłem, trucizna uniemożliwiała to. Miałem nadzieję, że Luciferze nic się nie stanie. Obwiniałem siebie za to, że nie pilnowałem uważnie, tak jak sobie obiecałem. Lucifera wypchnęła go poza wóz. Nie chciałem wiedzieć co tam się dzieje, cieszyłem się, że ona sobie sama radzi, przecież jest samodzielna. Usłyszałem przeciągły ryk mężczyzny, zauważyłem, że ciało powróciło do normalności. Wstałem jeszcze odrobinę zdrętwiały, nogi były jak z ołowiu. Dreptałem wolno w stronę wyjścia. Powiedziałem cicho:
- Lucy...
- Ray...- odpowiedziała również szeptem. Może i byłem dziwny, ale się jej nie bałem. Chciałem jej to powiedzieć, ale uśpiła mnie...
***
Ocknąłem się gdy słońce było bardzo wysoko. Nad ciałem panowałem już jak zwykle. Przeciągnąłem się i ruszyłem w stronę miejsca woźnicy. Usiadłem trochę dalej od Lucifery, ale nie z powodu strachu, tylko z mojego. Po pierwsze obwiniałem się za to, że byłem rozkojarzony, a po drugie nadal dziwnie czułem się w jej towarzystwie, dalej nie chciałem się zagalopować, zwłaszcza po tej sytuacji. Spojrzałem na zady koni... < Lucifero? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz