Ocknąłem się przed świtem, przeciągnąłem się i wstałem. Nie wiedziałem co mam niby teraz robić. Nieumarły nadal dobijał się, podszedłem kilka metrów w jego stronę i przyglądałem się jego rozkładającemu ciału. Pomyślałem sobie, że mam super rozrywkę, przyglądam się odpadającym kawałą zgniłego mięcha, no, ale cóż bywa. Siedziałem tak dość długo przed zombie, lecz trochę mi się to znudziło. Zacząłem wędrować wokół sklepienia, jednak to też mi się znudziło po kilkunastu okrążeniach. Usiadłem z dala od Lucy, nie chciałem się do niej zbliżać. Jakoś zaczęła mnie przerażać, no może nie tak strasznie, ale po prostu nie chciałem się do niej zbliżać. Przetarłem twarz i poczułem miękkie, bolące miejsce. Zasyczałem cicho nie chcąc nikogo zbudzić. Miałem dziwne przeczucie, że ten cały Alex Sztorm zamierza zrobić coś głupiego, albo złego. Nie wiem czy to co zamierzał było do mnie czy może do Lucifery, więc wolałem trzymać się na baczności. Siedziałem tak długo, czując powietrze poranka, co jakiś czas spoglądałem w stronę mężczyzny, by sprawdzić czy nic nie robi. Słońce zaczęło zostawiać po sobie różową poświatę, trup obejrzał się za siebie i poszedł w stronę lasu, ciągnąc za sobą nogę, która ledwo się trzymała reszty szkieletu. Nadal oczekiwałem na pobudkę reszty towarzyszy...
< Lucifero? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz