Otworzyłam oczy i pierwsze co ujrzałam, to twarz Raya.
- Em... Dzień dobry - powiedział.
- Witaj - wymamrotałam i zakopałam się bardziej w kocu.
- Ej... wstawaj - dotknął mojego ramienia.
- Po coo? - spojrzałam znów na niego i coś zaczęło skubać mi włosy. - Lilith, nie.
Klacz zarżała mi do ucha i odsunęła się.
- Lucy, nawet konie mówią byś wstała - potrząsnął mną, lekko.
Usiadłam i rozejrzałam się, lecz po chwili znów opadłam obok chłopaka.
- Jeszcze kilka minut.
- Nie - powiedział, ale nie wyczułam stanowczości.
- Nie przekonujesz mnie.
- Przed nami długa droga - podsunął.
- Długa droga mojego ch*lernego życia - powiedziałam z ironią wstając.
Chwyciłam plecak. Poprawiłam popręg Lilith i wsiadłam na nią.
- Rusz się - mruknęłam.
Schował swoją kurtkę i koc.
- To ma tak zostać? - zapytał wskazując na pozostałość po naszym ognisku.
Skinęłam głową.
Wsiadł na ogara i ruszyliśmy z galopu. Jechaliśmy równo.
- Znam drogę na skróty - powiedziałam nie patrząc na niego. - Będziemy tam o zachodzie, jeśli ograniczymy postoje.
Nie patrzyłam, czy skinął głową.
- Trzy dni tu są jak tydzień tam. Rozumiesz?
Pokręcił głową.
- Jeśli będziemy tam tydzień miną w tym świecie trzy dni.
- Aha - odparł.
Jechaliśmy lasem. Drzewa dawały przyjemny cień i chłód w upalnym dniu. Dwa razy zatrzymaliśmy się przy leśnych strumyczkach, by napoić konie, ale i my nie gardziliśmy orzeźwiającą cieczą.
Nie rozumiałam czemu on tak milczy. Rano byłam dla niego trochę zimna... gdyby on tylko wiedział, że miałam koszmary...
Około siedemnastej zaczęło błyskać na niebie i pojawił się delikatny deszczyk. Chłopak zwolnił, a ja zrobiłam to samo.
- Ile jeszcze? - zapytał.
- Z tego miejsca? Mmm... jakieś trzy godziny - odparłam. - Ale galopem.
Skinął głową i znów ruszyliśmy. Delikatny deszcz przybierał na sile im bliżej przejścia byliśmy. Grzmoty stały się głośniejsze, a błyskawice oświetlały z większą nocą. Jeszcze dwie godziny.
- Lucy! - zawołał za mną Ray. Zwolniłam. - Może lepiej gdzieś się skryjemy?
- Niby gdzie? - zapytałam, byłam cała przemoczona, gdzie peleryna nie sięgała.
Chłopak rozejrzał się.
- Gdzieś musi być jakaś niedźwiedzia, opuszczona nora... - powiedział.
- Wątpię. Jedźmy dalej - powiedziałam i zagalopowałam.
Lilith przestała się pewnie poruszać. Zwolniła. Ścisnęłam ją, a ona niechętnie poruszała się dalej. Ray miał ten sam problem z ogierem, ale trzymał się przy nas.
- Lucy! - zawołał Ray. Był cały przemoczony. - One nie dadzą rady.
- To nie są zwykłe konie, to konie Shinigami! Nieśmiertelne wierzchowce, które biegły w gorszych warunkach.
Pomyliłam się. Brama była przed nami..myślałam, że jeszcze co najmniej dwie godziny. Zatrzymałam się.
- Co jest? - zapytał.
- Stare Królestwo - odpowiedziałam i zeszłam z konia podchodząc do kamienia ukrytego przez mech.
- Lilith i twój ogier nie mogą przejść tą bramą. Wrócą do królestwa Shinigami.
Konie zarżały.
- W Starym Królestwie zobowiązują inne prawa śmierci. Są tam Bramy... chyba osiem. Kiedy ktoś umiera budzi się w wodzie, a ta porywa go nurtem do ostatniej bramy... każda brama się różni. Nie pamiętam dokładnie co powiedzieli Abhorsen'owie, kiedy byłam tam z Nanami. Tak czy siak... do zobaczenia Lilith - przytuliłam mokrą klacz, a Ray zszedł ze swojego konia.
Wierzchowce zaczęły galopować, ale po chwili rozmyły się w powietrzu Założyłam sobie torbę na plecy tak jak i on.
- Ray, złap mnie - powiedziałam.
Chłopak niepewnie złapał moją dłoń.
.Aktywowałam kamień zaklęciem i po chwili ujrzeliśmy ciemność. Ścisnęłam jego dłoń czując jak braknie mi oddechu.
Coś błysnęło. Otworzyłam oczy. Był wieczór. Stałam z Rayem na polanie, na wzgórzu Starego Królestwa.
- Tam w dole jest miasto - powiedziałam. - Jeśli poszedłbyś kilkanaście mil na prawo, idąc wzdłuż brzegu dotarłbyś do zamku, a po lewej, tam w oddali jest mur.
- Wow - powiedział tylko i zeszliśmy ze wzgórza. Przynajmniej tu nie padało, ale nie zamierzałam ściągać kaptura.
Minęliśmy kilka domów, sklepów i dom Miłości, gdzie jakaś nie-dziewica stojąca przed owym lokalem, w samej bieliźnie, chciała zaprosić Ray'a do środka. Chłopak zmarszczył brwi i ominęliśmy ją szeroki łukiem.
- To jedno z największych miast Starego Królestwa - powiedziałam.
Kolejny burdel był przed nami.
Trzy blondynki i jedna czarnoskóra dziewczyna o największych piersiach jakie w życiu widziałam, zaczęły gwizdać i zachęcać nas. Zignorowałam je. Złapałam Raya za rękaw i narzuciłam szybsze tępo, by nas nie złapały.
- Znajdźmy jakąś gospodę - powiedziałam. - Ignoruj ku*wy - powiedziałam cicho.
- Ignoruję - odszepnął.
- Tsa jasne - mruknęłam. - Jeśli twoje męskie potrzeby nie są zaspokojone, mogę ci dzisiaj towarzyszyć w nocy - powiedziałam.
Zarumienił się ze zdziwieniem na twarzy. Zasłoniłam usta ręką i zaczęłam się śmiać.
- Żartowałam - powiedziałam przez śmiech. - Mam nadzieję, że nie miałeś nieczystych myśli...
- Każdy z mężczyzn ma nieczyste myśli, panienko - powiedział chrapliwy głos po mojej lewej.
Zatrzymaliśmy się. Przed jakimś barem albo czymś stała staruszka. Odziana była skromnie, ale była schludna. Oczy miała różowego odcieniu. Włosy długie, szare. Rysy twarzy przyjazne tak, jak delikatny uśmiech..
- Jeśli szukacie miejsca do odpoczynku... mój syn prowadzi gospodę ,,Rozbrykany jednorożec'' - wskazała kciukiem na drzwi za sobą. Przez szybę przy oknie zauważyłam, że ktoś wszczął bójkę. Nic nowego.
- Kim ty jesteś? - zapytałam.
- A wy?
- Jestem Lucy Black, a to Ray Sou. Magowie niskiej klasy - odparłam specjalnie nie podając pełnych nazwisk.
- Ja jestem Virsulla - powiedziała staruszka. - Kiedyś właścicielka tejże gospody, teraz wieszczka i zawodowa swatka - uśmiechnęła się. - Jeśli mogę spytać, co was łączy?
- Znajomość i profesja - odparłam.
- Rozumiem, zapraszam, wejdźcie. Zaraz zaprowadzę was do pokoi.
Weszliśmy. Kilka oczu skierowało się na mnie, kiedy zrzuciłam pelerynę. Niecodziennie spotyka się taki kolor włosów jak mój. Ktoś zagwizdał na mnie, a jakieś panny zachichotały uroczo na Ray'a.
- Rzeczywiście jesteście magami - stwierdziła staruszka. - Takie oczy jak u niego i twoje włosy - powiedziała prowadząc nas na piętro.
- To dla nas komplement, pani Virsullo - odparłam.
- Ucięli język twojemu towarzyszowi? - zaśmiała się cicho i zatrzymała się. - Lubię was, nie pozwolę wam na spanie w ruderze - odparła i weszliśmy na drugie piętro. - Tu są znacznie lepsze warunki - uśmiechnęła się do nas. - Z tym że... dostaniecie jeden pokój - powiedziała jakby w myślach miała jakiś niegroźny, szatański plan.
- Dobrze - odparłam.
Weszliśmy do całkiem ładnego pokoju. Odstawiliśmy plecaki pod ścianę.
- Chodź Ray, napijemy się herbatki w salonie. Jest piętro wyżej. Kobieta musi mieć chwilkę relaksu - powiedziała gospodyni wskazując mi wannę wypełnioną gorącą wodą.
Virsulla i niepewny Ray wyszli, a ja rozebrałam się i zanurzyłam w wodzie.
- Ach... jak przyjemnie - zamruczałam.
Ray?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz