- Lucy! - zawołał mnie znajomy głos, kiedy szłam przez ogród, by dotrzeć do budynku w którym był mój apartament.
- Tak Adrianie? - zapytałam odwracając głowę i zatrzymując się.
- Szukam cię po całym świecie Shinigami! Została nam przydzielona robota.
- Mam nadzieję, że nie na pustyni.
- Nie... - odparł lekko zdziwiony. - Na naszym terenie mamy zlecenie.
- Błagam nie rymuj - mruknęłam.
***
Świat Ludzi - Ziemia.
- Zgon kilku osób zaplanowany na dziesiątą - powiedział mój towarzysz.
- Jest za kwadrans dziesiąta - stwierdziłam stojąc na przeciw jakiejś gospody. - Jak zginą?
- Rozpędzona ciężarówka uderzy w budynek - odparł. - Chcesz akta?
- Tak - wzięłam od niego pięć.
- Trzech South' ów, Virel i Sam Krudel - powiedział.
- Nie mają przewinień... jeśli taśmy ich życia wskażą to samo, to trafią do reinkarnacji. - Rozejrzałam się. - Mamy jeszcze kilka minut, idę się przejść - powiedziałam.
- Ale...
- Nie bój się. Żaden śmiertelnik mnie nie zobaczy - powiedziałam zakładając kaptur od mojej czerwonej peleryny. Zignorowałam go i poszłam się przejść. Moja peleryna powiewała na delikatnym wietrze. Przeszłam obok jakiegoś mężczyzny, ale on mnie nie widział. Usiadłam na płocie patrząc jak jakiś chłopak, oddalony ode mnie o dwa metry, podsuwa miskę pod nos kota, a mały rudzielec zaczyna pić mleko. Po chwili zleciały się trzy inne koty. Lubię te zwierzęta. Chłopak oparł się o płot obok mnie również patrząc na te majestatyczne stworzenia. Starałam się nie dotknąć go choćby fragmentem peleryny, bo urok sprawiający, że mnie nie widzi prysł by i w tedy by mnie zobaczył. Zerknęłam na niego, on będzie jedną z ofiar. Który dzisiaj mamy? Dzisiejszy dzień będzie datą jego śmierci, ale... Żal mi go i jego rodziny. Wróciłam do miejsca, gdzie stał Adrian.
- Jesteś smutniejsza niż kilka minut temu.
- Żal mi go... - szepnęłam.
- Chcesz mieszać w rozkładzie śmierci? - uśmiechnął się nonszalancko. Spojrzałam na niego.
- To jest to... zaraz wracam - powiedziałam i po chwili byłam w świecie shinigami. Weszłam do archiwum, mam jeszcze trzy minuty. Mało. Szukałam na pułkach książek pod ''S''. Znalazłam Marykate i Harry'ego S. Pewnie jego rodzina. Otworzyłam ich książki, było w każdej napisane ,, Zgnieceni przez ciężarówkę 10:02. Napisałam w każdej czerwonym piórem: ,, Pójdą na tyły gospodarstwa i nic im się nie stanie. Przeżyją'' [mogłam panować nad śmiercią jako Shinigami Wyższej Rangi]. Następnie szukałam ich syna... jak on miał na imię? A tak: Ray South. Spojrzałam na zegar. Nie mam już czasu. Wróciłam na ziemię, akurat, kiedy ciężarówka próbowała na drodze wykręcić przed parą starszych - pewnie małżeństwo - tyłem ciężarówki mimo wszystko zostali uderzeni z potężnym impetem. Wyczułam, że nie przeżyli. Państwa South tu nie było. Dobrze, ale został jeszcze ktoś. Rzuciłam się biegiem w stronę miejsca, gdzie chłopak stał próbując zabrać pustą miskę kotom. Na plecach miałam przyczepioną kościaną kosę. Ciężarówka z kierowcą w szoku pędziła w tamto miejsce. Ile mam czasu? Kilka sekund? Odbiłam się od ziemi i zderzyłam się z chłopakiem z siłą i prędkością shinigamiego. Kiedy go dotknęłam czar prysł i mnie zobaczył. Udało mi się go odepchnąć. Polecieliśmy kilka metrów w tył unikając w ostatniej chwili ciężarówki [ koty też zdołały uciec]. Trzymałam go i upadliśmy na ziemię. Byłam nad nim, więc on trochę otarł sobie plecy na piachu i żwirze, kiedy się z nim zderzył. Trzęsłam się leżąc na chłopaku. Podniosłam się nieco, ale nie wstałam. Spojrzałam mu w oczy. Śliczne oczka.
- Jestem shinigami, jedną z bogów śmierci. Własnie cię uratowałam, Ray- powiedziałam.
- Shinigami? Zbierasz dusze - szepnął.
- Jestem Lucifera - wstałam i pomogłam mu wstać. - Nie patrz na lewo, są tam rozgnieceni ludzie...
< Ray? Troszkę mi się nudziło >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz