Po pewnym czasie, po tym jak Lucy zniknęła z pokoju poczułem słodki zapach pieczonego ciasta. Wygramoliłem się z łóżka i ruszyłem ostrożnymi krokami w stronę schodów. Zatrzymałem się przed schodami i wciągnąłem zapach jakiegoś ciasta. Zszedłem na dół, przywykłem już do pulsowania na plecach. Doczłapałem do kuchni i gdy babcia z Luciferą mnie zauważyły, usiadłem. Babcia zapytała:
- Co już ciebie nie bolą plecy? To możemy wracać do treningu, prawda?
- Nie czuję pleców, oprócz pulsowania. A ty babciu przecież wiesz, że jak robicie ciasto to ja zawsze tutaj siedzę i czekam.
- Co prawda to prawda, zawsze siedział tutaj, nawet jeśli był chory. Nie można było go odgonić, bo jak zaprowadzano go do jego pokoju to po chwili wracał... Kiedyś nawet spadł ze schodów, bo biegł uradowany. - Spojrzała na mnie z morderczym spojrzeniem i dodała- Miał szczęście, że sobie wtedy nic nie zrobił. -Odwróciła wzrok w stronę Lucy -Tylko wstał i śmiejąc się podbiegł do tej kanapy i usiadł w tym samym miejscu...
- Mieliście szczęście, że nie wyrzuciliście tej kanapy. - Odparłem.
- Straszył nas, że jeśli ją wyrzucimy on wyjedzie wraz z tą kanapą na wysypisko śmieci... Gdy robiliśmy remont to zamierzaliśmy ją wyrzucić, on od samego początku przyczepił się do niej i przez cały czas trzymał. Wrzuciliśmy ją do wielkiego samochodu, który wywoził śmieci. Uparty z tego Raya chłopak, bo by odjechał z tym samochodem. Samochód ruszył, a on nie wysiadł. Biegliśmy by kierowca się zatrzymał i dopiero gdy zgodziliśmy się by kanapa została to wysiadł.
Po chwili babeczki chłodziły się na blacie kuchennym, a ja już nie potrafiłem się doczekać. Gdy były jeszcze minimalnie ciepłe zjadłem jedną...
< Lucifera? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz