- Nie nazywaj tego wyjazdem - mruknęłam. - Twój sąsiad, stary Winches umrze. Więc praktycznie nie ruszę się z tej wiochy, potem o szesnastej ileś tam muszę jechać do miasta, potem o dziewiętnastej dwadzieścia dusz w centrum nadal w mieście, no i dwudziesta druga, pięć dusz, obrzeża miasta.
- Och... tyle ludzi umiera? A w centrum jakiś...
- Nie wiem, Ray. Wiem, że umrą od postrzału, wiec możesz się domyślać. A dziś jest bardzo spokojny dzień.
,,Zrzuciłam się'' na Raya. Przygniotłam go do kanapy
- Rayuniu - zamruczałam.
Ray?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz